Strona:PL Tołstoj - Zmartwychwstanie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XX.

Skoro skończył się przegląd dowodów rzeczonych, przewodniczący oświadczył, że śledztwo sądowe jest skończone i nie przerywając toku sprawy, dał głos podprokuratorowi, sądząc, że i on przecież jest człowiekiem, że pewnie pragnie i zapalić, i obiad zjeść, że zmiłuje się nad sądem. Ale podprokurator ani siebie, ani nikogo nie oszczędził. Skoro mu dano głos, wstał powoli, zaprezentował ludowi swą nadobną postać i położywszy obie ręce na mównicy, skłoniwszy lekko głową, obrzucił oczyma salę, unikając wzroku podsądnych, i zaczął w te słowa:
— Sprawę, którą rozpatrywać macie, panowie przysięgli — brzmiała przygotowana podczas czytania protokułów i aktu oskarżenia mowa — sprawa ta jest charakterystycznem, jeśli tak powiedzieć można, przestępstwem.
Przemówienie podprokuratora powinno było posiadać, wedle jego przekonania, to doniosłe znaczenie społeczne, jakie mają znakomite mowy głośnych adwokatów. Prawda, że audytoryum stanowiło: trzy baby, t. j. szwaczka, kucharka i siostra Szymona, oraz furman. Ale to nic nie przeszkadzało. I tamte znakomitości rozpoczynały od małego. Zasadą zaś podprokuratora było, aby zawsze stać na wysokości zadania, inaczej nie można wejrzeć w głąb psychologicznego znaczenia występku i obnażać wrzody społeczne.
— Widzicie, panowie przysięgli, przed sobą charakterystyczne przestępstwo końca stulecia, przestępstwo, które, jeśli tak można powiedzieć, nosi na sobie cechy tych głównych przejawów rozkładu, jakiemu podlegają obecnie te elementy naszego społeczeństwa, które znajdują się pod szczególnie palącemi promieniami niniejszego procesu.