Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziesięć franków na piwo, tylko spiesz się! Do Passy!
Woźnica zaciął konie i popędził cwałem: w pół godziny byli już na miejscu.
Pomimo późnéj pory i dokuczliwego zimna, w pobliżu willi było dość ludno: jakieś cienie przesuwały się pod murem, a na rogu stała karetka ze zgaszonemi latarniami. Marceli potarł zapałkę i spojrzał na drzwiczki: były na nich dwie splecione litery: L. i C.
La Chesnaye!
Ścisnął mocniéj rewolwer i rzucił się ku domowi. Śnieg przestał padać, wicher uciszył się na chwilę, w powietrzu czuć było wilgoć; topniejący śnieg tworzył na ulicach grzęzkie i ślizkie błoto. Od czasu do czasu księżyc wychylał się z poza chmur i rzucał blade światło na posępny krajobraz.
Dom był zamknięty, ale przez okiennice przedzierały się smugi światła. Oni tam byli.
Marceli uchwyciwszy się gałęzi, miał wskoczyć do ogrodu; wtém spostrzegł dwóch ludzi, którzy zwolna szli ulicą. Oni go także ujrzeli i rzucili się ku niemu.
Skoczył z muru na ziemię i biegł ku domowi. Wpadł na ganek zdyszany a pochwyciwszy za okiennice, wstrząsnął niemi z całéj siły. Z pokoju doszedł go stłumiony okrzyk i nagle zgaszono światło.
Marceli rzucił się do drzwi szklanych i wpadł do pokoju. Jakiś cień zamajaczył wśród mroku... Młodzieniec trzymał w ręku rewolwer, zmierzył i strzelił.