Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niemi czerniał wąwóz o stromych ścianach, zarosły krzewami, daléj bieliła się delikatna smuga piany, a poza nią morze błyszczało w promieniach słonecznych.
— Jaki cudny wieczór! — z zachwytem zawołała kobieta — ach! piękną jest wasza Francya!
— Jakto „wasza”, Rozyno? — łagodnie przerwał Marceli — czyż ona nie jest i twoją?
— Wiem, wiem — odrzekła, potrząsając głową — twój Bóg będzie moim Bogiem, twój kraj moim krajem, ale ja chcę pozostać tém, czém jestem... Tak, piękną jest wasza Francya, a jednak godną nienawiści i pogardy... Włochy są także nędznym narodem, ale one przynajmniéj mogą płakać i przeklinać...
— Rozyno — przerwał młodzieniec — nie znieważaj tego, co jest dla mnie drogiém i świętém; mów mi lepiéj o swojéj rodzinie, o sobie, o twojéj Romanii... Czy to twój ojciec nauczył cię nienawidzieć Francyi?
— Mój ojciec? On tak kochał Francyą, że umarł dla niéj.
— Umarł dla Francyi? hrabia da Prata, twój ojciec?... Co ty mówisz, Rozyno?
— Nie...
Poszli daléj; jakiś przymus zamykał im usta. U stóp wzgórza musieli się zatrzymać, mur otaczający ogrody Sasseville tamował im drogę. Na omszonych kamieniach pięły się głogi i kilka bladych róż polnych jaśniało wśród pożółkłéj zieleni. Młoda kobieta podbiegła ku nim i zerwała kilka.
— Przebacz mi, Marceli — rzekła z przymileniem — sprawiłam ci przykrość przed chwilą... Nie