Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słyszysz? — zawołała kobieta — ono nas przyzywa.
Schyliła się, podniosła kamień i cisnęła go w tajemniczą, otchłań.
Tymczasem fale jęczały i szamotały się jak człowiek wijący się na łożu tortury. Mgła rozproszyła się wreszcie i oczom ich ukazał się straszny obraz.
Wprost ku nim pędziły olbrzymie fale zielonawéj wody, upstrzone białemi smugami piany, podobne do paszczy potworów; zbliżały się coraz bardziéj, wyciągając mokre ramiona. Zalały już wierzchołki Catelet i wiodły nad niemi bój zawzięty, ścierając się z sobą, niby potężni zapaśnicy. Ziemia w około drżała od huku rozszalałych żywiołów... Jeszcze chwila, a przepaść pochłonie dwie żywe ofiary, które rzucają się same w jéj objęcia.
Rozyna zdrętwiała z trwogi, zęby jéj szczękały, twarz stała się trupio bladą.
— Zimno ci? — łagodnie zapytał Marceli.
— Boję się... boję — powtarzała.
Nagle rzuciła się w tył i zaczęła biedź w stronę lądu. Marceli jednym skokiem był przy niej.
— Odwagi Rozyno, to potrwa tylko chwilę...
— Nie chcę! nie chcę! — jęczała.
Dogonił ją i pochwycił.
— Musisz zostać ze mną!
Ujął ją za ręce i rzucił, na piasek. Wyrywała się i broniła, wzywając ratunku.
— Na pomoc! na pomoc!... Nie masz prawa skazywać mię na śmierć wbrew mojéj woli... Nie kocham cię! nie kochałam cię nigdy!