Strona:PL Thierry - Za Drugiego Cesarstwa.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Prawisz niedorzeczności, mój drogi... Teraz właśnie będziemy wolni i szczęśliwi...
Marceli osłupiał.
— Nędznico!
Ona i tym razem nie obraziła się za obelgę.
— Możesz mię nazywać jak ci się podoba, ja wiem tylko, że cię kocham i chcę być zawsze z tobą, słyszysz? zawsze... Nie groź mi, ja się nie boję; nie śmiéj się tak strasznie, bo mi sprawiasz przykrość.
Marceli śmiał się jak potępieniec. Ach! jakże gardził sobą w téj chwili, że nie pochwycił téj kobiety za ramiona i nie wyrzucił jéj ze swego domu.
— Brawo! — zawołał urągliwie — wybornie odgrywasz swoję rolę... Wczoraj dramat, dziś sielanka... Rozyna Savelli jest do wszystkiego.
Księżna Carpegna zerwała się i skoczyła ku Marcelemu.
— Tak! — krzyknęła — nazywam się Savelli i chlubię się tém imieniem. Należało ono do mego ojca, bohatera i męczennika, ktorego twój ojciec zamordował. Przysięgłam, że się zemszczę...
— Nikczemna!
— Powiedz: nieszczęśliwa!... Widmo mego ojca dniem i nocą stało mi przed oczyma, wskazując pierś skrawioną, przeszytą kulami... Marzyłam o tém, żeby syna hrabiego Besnard uzbroić przeciw Bonapartemu i odrazu zemścić się na nich obu... Nie mogłam. Pokochałam cię, więc nie mogłam...
Głos jéj tchnął najwyższą miłością, oczy błyszczały jak gwiazdy, lica zaróżowiły się; Rozyna Savelli była w téj chwili cudownie piękną.