Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiem to i czuję i patrzę temu wprost w oczy spokojnie. Nic losu mego nie odwróci, nic przeznaczenia nie cofnie. Może im prędzej zginę w tem morzu, tem lepiej — bo ja tak bardzo, tak bardzo kochałem tę dziewczynę... Nikt nigdy tak jej kochać nie będzie, nigdy ona ogromu tej miłości nie pojmie.
Mówię ci: spokojnie i w oczy patrzę memu losowi — — nie skarżę się, nie miotam, nie przeklinam — — spokojny jestem, tylko mi jest smutno nieskończenie, bezdennie smutno. Tak ją kochałem!...
Nie zejdę jednak w bezimienny tłum, który codzień ze świata w otchłań zstępuje. Rodzi się we mnie jakiś nowy świat wyobraźni, jakaś nowa potęga twórcza. Przed oczyma memi stają posągi, o jakich się wam nie śniło jeszcze. Drży marmur przedemną, kiedy nań patrzę. Zdaje mi się, że mógłbym w olbrzymie bloki marmuru nogą uderzyć, a z tych gór kamiennych wyskakiwałyby wykute kształty, jak Minerwa z głowy Jowisza. Czuję, jak rosnę. Mogę zginąć przedwcześnie, ale już nie zejdę w bezimienny tłum. Ręka moja ma zamach olbrzyma. Będziemy kuli kolosy. W waszą sztukę rzucę nowy prąd, porwę was za sobą, jak wicher obłoki. Wszystko, wszystko runęło mi w życiu, zostało mi tylko to jedno poczucie, to jedno najdumniejsze ze wszystkich słów: ja!
U nóg moich zaś jest grób, w który włożyłem moje serce. Nieraz mam uczucie, że mi coś umarło, że umarła mi jakaś najdroższa osoba. Prawie zdaje mi się czasem, że powinienem iść gdzieś na jakiś cmentarz, klęknąć nad jakimś grobem, modlić się za jakąś umarłą