Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

byłoby wolno zbliżyć się do niej! Gdybym się ukłonił, możeby się nie odkłoniła — mnie, który mogłem jej ręce brać i na szyi sobie zaplatać i który mogłem jej główkę na piersi sobie opierać i czuć ją moją, moją, całą moją, całą tylko do mnie należną... Widzę ją, jak się uśmiecha, jak rozmawia, jak czaruje ludzi... Czy ona myśli jeszcze kiedy o mnie? Nie, nie może nie myśleć. Takiej przeszłości, takich chwil się nie zapomina... Księżyc wychodzi nad góry i jest tak cicho, tak cicho... Gdybym tu z nią był! Chodzilibyśmy po tem wybrzeżu, ona mi na ramieniu oparta, w półbym ją objął i za rękę trzymał. Chodzilibyśmy i nie mówili nic. Sercaby nam biły tylko i mówiły z sobą. Wszakże tak mogło być...
Czuję ją tu przy sobie... Włosy mi jej pachną. Widzę jej oczy, te cudne ciemno­‑szafirowe oczy o blasku złocistym. Słyszę jej głos. I pomyśleć, że nigdy, nigdy ona nie będzie moją, nigdy, nigdy, nigdy...
I żyć?...«

»Capri, 19 września 1894 r.

Czy ty pamiętasz ten sonet Przerwica:

Wszystko więc przeszło, wszystko przeminęło
I nigdy, nigdy, nigdy nie powstanie...
Wszystko w grobowe runęło otchłanie,
Na wieki wieków, na wieczność runęło...

Milczące, ciche, straszne śmierci dzieło...
Niczemże szczęście? Niczemże kochanie?
Niczem ból?... Niczem!... W głuchym oceanie
Ileż okrętów bez śladu zginęło!