Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia, ani żadne złe przeczucie, ani żaden wewnętrzny wstyd, ani żaden lęk przyszłości. Odszedł, uwolnił się, wydarł się życiu, jak straszliwej ośmiornicy z ramion, któremi chwyta, wiąże, wsysa się, dusi, zabija, nim zada cios ostatni swoim ostrym dzióbem. Uwolnił się...
Ale o Drewskim zrobił trafną uwagę Tężel, że nie jest żadną sztuką zabić się, jeżeli się ktoś nie boi śmierci; Drewski się jej istotnie dziwnie nie bał. Śmierć, gdy się jej blizko zajrzy w oczy, jest straszna. Potrzeba na to tylko sekundy czasu, aby tam wejść, ale tam jest tak coś okropnie obcego...
I dlatego Rdzawicz odkładał rewolwer, a nawet w chwilach wielkiego rozdrażnienia, chował go pod klucz, a ten klucz jeszcze zamykał pod inny. Próbował się oswoić, przykładając co pewien czas i na coraz dłużej lufę do czoła, ale oswajał się tylko z jej zimnem i z jej kańciastym kształtem; z tem, co w niej drzemało, nie. W tym wązkim, czarnym, żłobkowanym otworze drzemała cicha, utajona śmierć, podobna do małej dziewczynki, śpiącej z ręką podłożoną pod głowę, wśród kwiatów i dużych liści. Śmierć w tej stalowej rurce była tak cicha, tak utajona, tak niewinna — — prawie uwierzyć trudno, że tam jest... A jednak potrzeba było tylko jednego pociśnięcia palcem, aby ten wązki, czarny żłobkowany otwór miał w sobie grozę słowa: dżuma, lub wojna — i aby mała dziewczynka, śpiąca wśród kwiatów i liści, zamieniła się w kolosalne widmo, depcące świat od tak dawna, jak trwa, groźne mu do końca i najstraszniejsze.