Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tem głowę rozbić, nie zasłoni się; ale jeżeli oprzytomnieje, powinien mu się na szyję rzucić z podzięką.
W Imię Boże!
Tężel podniósł z ziemi młot ciężki, kamieniarski, którym obtłukał marmur, przeżegnał się i wzniósł go w górę. Wyraz, którego użyła Heimerthowa: »świętokradztwo« — przybiegł mu przed oczy czerwony i ciemny. Podobnego uczucia musiał doznawać świeżo ochrzczony Rzymianin, któremu kazano druzgotać cudowne, marmurowe bogi, w które na pół jeszcze wierzył, których czci jeszcze się nie mógł oduczyć i których piękno miłował i wielbił.
A jednak trzeba było druzgotać to arcydzieło, ten potworny cud, ten monstrualny pomysł w genialnej plastyce. Istnienie jego mogło spowodować katastrofy, dla których Tężel nie wahałby się był rozbić partenońskiego fryzu, melijskiej Afrodyty i Zeusa z Otrikoli. Niech potem z nim Rdzawicz zrobi co zechce.
— W Imię Boże! — powtórzył i zamachnął się.
Ale ręka mu zadrżała, cofnęła się i opadła w dół; podnosząc ją, podniósł głowę — i oczy jego padły na twarz Maryi, na portret jej wiszący poza nią na ścianie o wielkich, podłużnych, ciemno­‑szafirowych źrenicach o złocistym blasku, patrzących nań z portretu. Ręka zadrżała mu i opadła w dół.
Wyjął z kieszeni od spodni chustkę w różowe kraty z niebieskim szlakiem, obtarł czoło z potu, postawił młot w kącie, zamknął pracownię, wyszedł na ulicę i w najbliższej restauracyi kazał sobie dać jedną