Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skończoności, której jego ludzka natura znieść nie mogła. To uczucie, że otacza go coś przeciwnego jego człowieczeństwu, było boleśniejszem, niż strach. Począł kołować ramionami, jak człowiek tonący i wołać z rozpaczą: Granic! brzegu! granic!...
Nagle uczuł, że dotknął czołem czegoś, co jest miękkie i ciepłe: spojrzał, zobaczył jasność, a nad sobą jakby jakąś znajomą postać kobiecą, nachyloną blizko, z ręką na jego czole.
Potem jakiś głos zapytał cicho, prawie szeptem:
— Poznaje mnie pan?
Jemu przeleciał przez głowę wyraz: Heimerthowa — poruszył wargami i na nowo otoczyła go ciemność, w której jednak już nic nie widział i nie czuł.
W jakiś czas znów zobaczył jasność, słońce na szybach okien i za niemi zielone drzewa.
— Park — rzekł.
— Park — powtórzył po nim ten sam głos, co pierwej.
Usiłował zebrać myśli. Naprzód począł rozróżniać pojedyncze gałęzie, które widział przez okno, potem układ szyb w oknie, poznał, że jest w swej pracowni, wreszcie spostrzegł ludzi. Skupił się we wzroku i rozróżnił ich: byli to Przerwicowa, baronowa Heimerth i Tężel. Siedzieli do niego bokiem i nie mogli zauważyć, że ma oczy otwarte. Przerwicowa wyszywała coś na kanwie, Heimerthowa czytała książkę, a Tężel dłubał ołówkiem w ramie od okna. Rdzawicz uczuł w sobie jakąś siłę i radość, ucieszył się, że widział Lorę i Tężla, nawet, że widzi Heimerthową i zdziwił się, skąd się tu