Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stanęło, widzi pan! — rzekł uradowany i z dumą Czempiński. — Leonarda panu zostawię, niech pan przejrzy. Upadam do nóg państwu, moje uszanowanie, przy samej ziemi na tem gdzie stanęło. Okno, pójdź! — I wyszedł, nie spojrzawszy naprawdę na nikogo, oprócz Rdzawicza i Tężla, jak zresztą przez cały czas patrzał tylko albo w ziemię, albo na nich dwóch.
Okno zerwał się, polizał po rękach Rdzawicza i Tężla, machnął tylko kilka razy ogonem ku reszcie towarzystwa i szczekając przeraźliwie, pobiegł za Czempińskim.
— Cicho, durn... — krzyknął Tężel, ale urwał, bo nie wiedział, czy przy tych paniach wypada powiedzieć psu: dureń, czy nie wypada?
— Milcia idzie — rzekł, spojrzawszy w szybę.
— U panów, jak w kalejdoskopie — zauważyła pani Bisza.
— E, to jeszcze nic. Czasem jak się tu zeszedł anioł z Drewskiego, Milcia, ten w płaszczu, kilku kamieniarzy i rzeźbiarzy, Czempiński, Okno i my dwaj, to się ledwo obrócić można było w pracowni.
— To wesoło tak — rzekła pani Bisza. — Na wsi u nas czasem tak nudno, nikogo niema.
Odprowadzona do drzwi przez Okno weszła Milcia. Była to bardzo przystojna dziewczyna, blondynka, typowa małomieszczańska uroda warszawska. Miała piękne, szare oczy, lekko orli regularny nos i bardzo szlachetny owal twarzy. Na głowie miała niebieską chustkę włóczkową, zawiązaną pod brodą, z pod której wydostawały się krótkie loczki, i na sobie zarzuconą