Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Borzewski, tłómacząc się, że ma ból głowy, wyszedł. Wino poczęło działać. Jedni mówili przez drugich, a mówili coraz swobodniej. Mówili o różnych rzeczach, głównie jednak o Maryni Tyżwieckiej. Języki rozpuściły się... Wyrażano zachwyty, przypuszczenia, pragnienia w jak najdrastyczniejszy, choć niezupełnie nie zawoalowany sposób.
W Rdzawiczu wrzało wszystko. Mógł był wstać, mógł był któremukolwiek z tych panów rzucić kartę, lub wyzwać wszystkich naraz, winnych i niewinnych, mógł był zmusić ich do milczenia groźbą, że pierwszemu, który się odezwie nieprzyzwoicie o Maryi, butelką łeb rozbije... mógł to był uczynić, ale jakiem prawem? Prawem odrzuconego amanta, dymisyonowanego narzeczonego? Ci panowie niewątpliwie przyjęliby wyzwanie, biliby się, ale przedtem parsknęliby mu w nos śmiechem, gdyby im powiedział, kim jest. Gdyby ci panowie uwłaczali czci, dobrej sławie panny Tyżwieckiej, każdy honorowy człowiek miałby prawo stanąć w jej obronie. Ale nie, oni czci jej bynajmniej nie naruszali: mówili tylko o jej ustach i biuście, o jej ramionach i plecach, biodrach i nogach, mówili o rzeczach, o których zabronić im mówić mógł tylko człowiek, stojący wobec Maryi na jakiemś wyjątkowem stanowisku; on zaś jest jej odrzuconym amantem, jej dymisyonowanym narzeczonym. Marya, dowiedziawszy się w danym razie o wszystkiem, mogła wymówić znajomość tym panom, którzy o niej mówili, jak o pierwszej lepszej kokocie, ale zarazem mogłaby się spytać: skąd pan Rdzawicz poczuwa się w prawie stawać w roli jej rycerza? A może,