Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nim kilka razy po pracowni, zawadzając o krzesła, potem siadł, odetchnął i począł mówić:
— Masz wirginia. Tężel, powiadam ci, co za wystawa! Jakie Niemcy! Co za Szwedy! Co za Hiszpany! Malarze mi się daleko lepiej podobali, niż rzeźbiarze. Powiadam ci...
— Ale, ale — przerwał Tężel — jest tu list.
— Od kogo? Co?
— A od kogóżby? Od panny Maryi.
— Maryś złota! Iris moja! Dajże! Gdzie! Aha tam...
I spostrzegłszy list, zerwał się i pobiegł ku stolikowi.
— Ale cóż to, jakaś inna koperta. Zawsze są podłużne, blado­‑różowe, albo heliotrop — mówił, rozcinając pilnikiem kopertę.
— I ja to samo zauważyłem.
— Teraz cicho siedź.
— Ba — — ale w tej chwili Tężel porwał się z krzesła i prawie krzyknął: Romek, Jezus Marya, co ci jest?
Rdzawicz stał się purpurowy, żyły nabrzmiały mu na czole, rozchyliły się usta i poczęły drżeć, a kark napęczniał od napływu krwi.
— Romek, co ci jest?! — wołał Tężel.
Ten zaś zbladł, a raczej zsiniał, położył list na stole, chrapnęło mu coś i jękło w gardle, zachwiał się i cofnął.
Tężel osłupiał. Patrzył na Rdzawicza i widział, że temu pierś podnosi się coraz szybciej i ciężej, jak u kogoś, co ma gwałtowny astmatyczny atak, i że oczy