Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Duszę Fausty ogarnęła trwoga. Oprze-li się jej duma rzymska słodkiej prośbie tego wojownika z oczami Apollina, nie ulegnież jej serce niewieście urokowi miłości? Westalce nie wolno być słabą, nie wolno...
Fausta zaczęła biegać po dziedzińcu, potykając się o sprzęty, bijąc naokoło siebie rękami, jak uwięziony ptak skrzydłem.
— Nie wolno!... — powtarzała głosem zdyszanym. — Nie wolno... — szeptała coraz ciszej.
Rzuciła się na sofę, wcisnęła twarz w poduszki i modliła się gorąco:
— Strzeżcie mnie przed hańbą, duchy opiekuńcze rodu mojego, brońcie mnie przed odstępstwem, dajcie mi siłę mężów, co składali na ołtarzu ojczyzny swoje szczęście najdroższe. Krwią jestem z krwi waszej, kością z kości waszej, bohaterowie Rzymu. Nie dopuśćcie, abym dla przemijającej rozkoszy ciała, splamiła moją cześć kapłańską. Czuwajcie nademną, duchy jasne, szczęśliwe, uwolnione od namiętności tej ziemi. Błaga was dziewica Westy, strażniczka świętego ognia, który i wam przyświecał.

....................

Kiedy Fausta polecała swoje serce opiece przodków, piął się Teodoryk po wzgórzach, otaczających willę. Towarzyszył mu jeden z Allemanów, który świecił latarką.
Nieznany śpiewak nie odezwał się więcej. Na szczycie pagórka, zkąd jego głos wypływał, nie było żadnych śladów ludzkich. Nikt nie odpowiadał na głośne nawoływania Teodoryka. Jodły tylko i dęby