Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jęty retor grecki. Ten dziecinny człowiek mówił jej od rana do wieczora o jakiejś miłości powszechnej, co ma okiełznać namiętności ludzkie i utulić ziemię pokojem bogów.
— Pokój bogów?!
Niewierny uśmiech zawisł na ustach Fausty.
Córka plemienia, które dało ludzkości prawo, najmocniejszy hamulec na złość ludzką, znała lepiej krwawe szlaki dziejów, aniżeli potomkowie wydziedziczonych starego świata. Ogniem i mieczem nakłaniali jej przodkowie zwyciężonych do karności i cnoty obywatelskiej. Nie przebaczająca miłość tryumfuje na polach bitew i zasiada na krześle sędziowskiem pretora.
Jałową wydała się Fauście owa miłość powszechna.
Zrosła całą swoją istotą z przemijającym porządkiem, nie chciała zrozumieć, że wszelkie nowe prawdy potrzebują wieków, by się stały ciałem. Nie widząc naokoło siebie zastosowania przykazań wiary chrześciańskiej, nie wierzyła w jej posłannictwo.
Ta miłość powszechna zresztą, oparta na dobroci i litości, była wstrętną jej duszy rzymskiej, równała bowiem z twórcami cesarstwa przybłędów różnych narodowości, wzgardzonych przez zwycięzców. Samolubny geniusz rzymski, naginający cały świat do swoich celów, opierał się nauce, która rozciągała prawa ludzkie na człowieka w ogóle, bez względu na jego pochodzenie.
Ta miłość powszechna była wrogiem tradycyj rzymskich. Ona to targała powoli przędzę pojęć, wyobrażeń i obyczajów dogorywającej cywilizacyi,