Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chybiłeś — mówiła Emilia. — Święty mąż zbiera swoje święte księgi i odchodzi, pełen świętego oburzenia.
— Czy wszyscy? — spytał Juliusz.
— Dotąd drapnęło ośmiu. Jutro mają mi przysiad jakiegoś pogromcę wszelakiego grzechu. Korzonkami i robakami żywi się podobno ten nieustraszony bohater, pije powietrze, oddycha wonią niebieską, a z bogami rozmawia tak swobodnie, jak ja z wami. Cieszę się na walkę z tym workiem, nadzianym głodem, pragnieniem i cnotą. Będzie to miła rozrywka w mojej samotności.
Emilia kazała się lektyce zatrzymać.
— Jeśli nie pogardzicie mojem towarzystwem, przesławni ojcowie — mówiła, zwracając na senatorów oczy proszące — pójdę z wami pieszo. Wiem, że wasze myśli poważne lekceważą paplaninę histryonki, ale jesteśmy w obcem otoczeniu. Bądźcie łaskawi dla Rzymianki, Rzymianie.
Senatorowie nie odmówili histryonce zaszczytu, o który błagała wzrokiem i głosem. Szli obok niej, nie zwracając uwagi na szepty tłumu.
— Mówcie mi o celu waszej drogi — ciągnęła Emilia dalej — bo nie dla przyjemności przybywają Rzymianie do Wienny. Może bodę wam mogła pomódz, poradzie; różni ludzie tłoczą się do mnie, jak do każdej młodej kobiety, którą poprzedziła sława talentu i wesołego życia. Tak jestem rada, iż widzę kogoś z Rzymu, że zrobię dla was wszystko, czego tylko zażądacie. Domyślam się, że przywiodły was do rezydencyi imperatora sprawy naszej świętej stolicy.