Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odwiązała sama purpurowe wodze, przyczepione do haka, wbitego w mur, i ruszyła w drogę.
Poprzedzał ją liktor a postępowali za nią dwaj niewolnicy. Wszyscy trzej byli konno.
Miasto już się budziło. Handlarze i rzemieślnicy odsuwali żelazne drągi, broniące przystępu do sklepów i warsztatów, robotnicy ciągnęli do swoich zajęć, dzieci do szkoły.
Wszędzie, gdzie przechodził rydwan westalki, ustawała wrzawa poczynającego się dnia. Handlarze, rzemieślnicy i dzieci przykładali ręce do piersi i schylali kornie głowy. Kobiety klękały. Pachołkowie miasta prostowali się, jak przed swoim prefektem.
Bez potrzeby nawoływał liktor głosem monotonnym:
— Miejsce dla świątobliwej dziewicy Westy!
Uboga ludność Rzymu usuwała się sama z drogi kapłanki. Nawet chrześcianie oddawali jej pokłon należny.
Ona dziękowała uprzejmym uśmiechem i życzliwem spojrzeniem królowej, przywykłej do hołdów.
Nagle drgnęła. Na Suburzy, na zbiegu czterech ulic. stał mąż, przyodziany w płaszcz gal[1] Z pod kaptura wysuwały się jasne włosy, na tle śniadej twarzy świeciły błyszczące, czarne oczy.
I on pochylił głowę.
Wodze zadrżały w rękach Fausty, gorący rumieniec oblał jej twarz i czoło.

Teraz wysunęła i ona wielki palec przed siebie, jakby odżegnywała widmo.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku, brak fragmentu tekstu; winno być — gallijski.