— I cóż ty na to, naczelniku moich pisarzów i wywiadowców — syczał Arbogast przez zaciśnięte zęby — cóż ty na to, moja prawa ręko, moja głowo?
— Nic nam o tem z Wienny nie doniesiono — bąknął Eugeniusz zakłopotany. — Nawet we wczorajszych sprawozdaniach prefekta pretoryum nie ma żadnej wzmianki o nowem dostojeństwie Fabricyusza.
— Bo otaczają mnie głupcy i niedołęgi! — huknął Arbogast — bo czego sam nie dostrzegę i nie zwietrzę, tego nie dostrzeże i nie zwietrzy nikt. Czy obwiesiłem cię na to złotemi łańcuchami, obsypałem drogiemi kamieniami i postawiłem na najwyższym szczeblu drabiny urzędniczej, abyś odczytywał bezmyślnemi oczami kłamliwe sprawozdania prefekta? Nie wiesz-że to oddawna, iż ten podły dworak, ten lis galilejski pisze piórem, maczanem w jadzie podstępu? Od czego żywię cały legion szpiegów?
Na śniadą twarz Eugeniusza, okoloną czarną, krótko przystrzyżoną brodą, wystąpił blady rumieniec.
— Nie moja wina, że... — bronił się.
— Milcz! — przerwał mu Arbogast, podnosząc rękę. — Nie drażnij mojego gniewu, głupcze! Zejdź mi z oczu, niedołęgo, i wyślij natychmiast najzręczniejszych wywiadowców do Wienny. Żebym w przeciągu miesiąca znał dokładnie stan rzeczy. Niech się twoje wyżły spieszą, jeżeli nie chcą użyć kąpieli pod lodami jeziora totoniskiego.
Dygnitarz cofnął się przerażony do drzwi, lecz nie opuścił pokoju.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/026
Wygląd
Ta strona została skorygowana.