Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ze zdumieniem słuchał Kajus Juliusz słów siostry. Po raz pierwszy odezwała się do niego tak poważnie, a odczuwała głęboko to, co mówiła, bo w głosie jej drżał ton szczerego smutku. I smutek wyzierał z jej szeroko otwartych, błyszczących oczu.
Porcya nie była już dzieckiem, pomimo wesołego usposobienia. Rozumiała ona położenie ludu, do którego należała, i cierpiała jego cierpieniem. Ta boleść dodała jej lat i doświadczenia.
— Tak, i ty jesteś Julią wyrzekł Kajus, tuląc głowę siostry do piersi. — I twoje serce zatruł duch naszej wielkiej przeszłości...
A Porcya ujęła jego prawicę w obie ręce swoje i mówiła z prośbą serdeczną:
— Będziesz się odtąd dzielił ze mną troskam. Rzymianina, będziesz mi ufał i nie pogardzisz radą siostry, która kocha bogów narodowych tak samo, jak ty, jak Flawianus, Symmachus i Fausta Auzonia.
— I jak Konstancyusz Galeryusz — dodał Kajus.
Porcya milczała, spuściwszy wzrok na ziemię.
— Konstancyusz jedzie dziś ze mną do Arbogasta — mówił Kajus — chociażby nie potrzebował narażać się na trud dalekiej drogi. Czyni to z przyjaźni dla mnie i dla ciebie.
— On był zawsze dla ciebie dobry — szepnęła Porcya zamyślona.
— I dla ciebie, Porcyo. Jego dobroć zasługuje na twoją miłość.
Porcya przesunęła rękę po oczach.