Pochwyciwszy świadka swoich upodobań dziecięcych, cisnęła go na posadzkę.
— Lydia! Zabaw się po swojemu...
Pies rzucił się z radością na lalkę, a Porcya mówiła dalej:
— Nie jestem już dzieckiem, nie, nie... Zobaczysz, że potrafię być Rzymianką... Uśmiechasz się ciągle... Jesteś niedobry...
Kajus Juliusz uśmiechał się, bo przywykł widzieć w siostrze ukochane, rozpieszczone dziecko, z którem nie mówiło się nigdy o sprawach poważnych.
— Ty, Rzymianką? — wyrzekł, przypatrując się Porcyi z pod czoła.
— A czemże? — zawołała dziewczyna. — Może Greczynką, Germanką, Syryjką?... O! jak mnie twój niewierny uśmiech boli...
Ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać.
— Porcyo! dziecino moja, siostrzyczko! — mówił Kajus serdecznie, obejmując głowę siostry. — Ty wiesz, że nie chciałbym zranić twojego serduszka... Tak mnie martwisz...
— To dlaczego nie chcesz wierzyć, że potrafiłabym być Rzymianką...
— Ale wierzę, wierzę, wierzę... Tylko nie płacz...
— Wierzysz?... Naprawdę?...
— Otrzyj łzy, a uwierzę natychmiast.
— A nie nazwiesz mnie już nigdy dzieckiem?
— Jeżeli ci to sprawia przyjemność, będę cię odtąd nazywał matroną.
— Zaraz matroną... Tak nie chcę...
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/204
Wygląd
Ta strona została skorygowana.