— Jak wszystkie wyrocznie — odpowiedział. Znaczenie ich rozumie się dopiero wtedy, gdy się spełniły. Ale nie bylibyśmy Rzymianami, gdybyśmy nie wierzyli tak samo, jak Flawianus.
Tak... nie bylibyśmy Rzymianami... — mówił Konstancyusz półgłosem. — Ten Bóg potężny, to niezawodnie demon Galilejczyków...
Kajus milczał. Na dnie jego duszy budziła się obawa przed tajemnicą jutra. Widział on już kilka powstań ludu rzymskiego, a każde z nich kończyło się porażką. Zapał stygł szybko, wystudzony niepowodzeniem.
Lękam się uczciwości Arbogasta — zaczął znów Konstancyusz. — Barbarzyńcy łamią bardzo rzadko złożoną przysięgę.
Na upór uczciwości jest podstęp — odparł Kajus. — Trzeba będzie podrażnić dumę Arbogasta
— W lasach Allemanii nie wystarcza sam podstęp i dlatego nie puszczę cię samego do Arbogasta[1] Pojadę z tobą, aby być w razie potrzeby twojem ramieniem. Nie powstrzymuj mnie, nie odmawiaj... W Rzymie, gdzie czuwają Symmachus i Flawianus, jestem zbyteczny, tobie zaś mogę się w drodze przydać.
To droga uciążliwa — zauważył Kajus.
— Uciążliwsza dla ciebie, niezbyt silnego, aniżeli dla mnie, który znoszę bez przykrości trud ciała — odparł Konstancyusz. — Nie opieraj się, bo postanowienia już nie cofnę. Niechże i ja służę według sił i możności naszej wspólnej ojczyźnie.
— Godność Rzymianina zaczyna być ciężarem...
- ↑ Błąd w druku; brak kropki na końcu zdania.