Kiedy uczyniła się taka cisza, iż słychać było tylko łopot pochodni, wstąpił Aureliusz Symmachus na mównicę.
Księżyc stał właśnie nad samym rynkiem i obrzucił pyłem srebrzystym białe pałace i świątynie.
Symmachus spojrzał w niebo, milczał czas pewien, jakby się modlił, potem zaczął:
— Rzymianie! Z świątyń i pałaców, które was zewsząd otaczają, patrzy na was wielka przeszłość świętego Rzymu i przypomina wam, iż kochaliście najwięcej ze wszystkich narodów honor i sławę. Z Kapitolu spoglądają na was królowie i konsulowie, z Palatynu imperatorowie, a z tej mównicy przemawiają do was najznakomitsi obywatele ludu rzymskiego.
Obejrzał się wokoło i ciągnął dalej:
— Ubodzy mieniem i słabi liczbą, lecz silni bojaźnią bogów i cnotami obywatelskiemi, wyszliście z nizkich, drewnianych chat, by rzucić świat do stóp swoich. Zbroiły się przeciw wam potężne miasta i grody, łączyły się przeciw wam całe plemiona, wielkie państwa w końcu. Z lasów i gór wyroiły się tłumy barbarzyńców, a wy zdeptaliście wszystkie przeszkody, albowiem przed wami szła bojaźń bogów, prowadząc za sobą czystość obyczajów i miłość sławy. I padł świat przed wami w proch i przyjął wasze prawa...
Wskazał ręką na Kapitol, który wznosił się za jego plecami, cały błyszczący w świetle księżyca i wolał:
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/166
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.