Wskazał ręką przez otwór dachu na niebo i wybiegł z sali.
Flawianus siedział jeszcze jakiś czas na krześle kurulnem, pochylony, złamany, jakby odpoczywał po nadmiernej pracy, następnie podniósł się z trudem i odetchnął z głębi piersi.
Kłamstwo ciążyło jego dumie rzymskiej.
— Zuchwale przemawia twoja wiara, Galilejczyku — mówił półgłosem do siebie, schodząc wolno po stopniach tronu — ale i nasi bogowie nie zapomnieli jeszcze, że rozkazywali przez szereg wieków światu. Jowisz kapitoliński trzyma dotąd w ręku gromy i błyskawice.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tak szybko opuścił wojewoda prefekturę, iż żołnierze nie zdążyli mu nawet oddać zwykłych honorów wojskowych. Zanim go spostrzegli, dosiadł już konia i popędził cwałem wzdłuż pałaców cesarskich na drugi koniec wzgórza palatyńskiego. Tu, w dawnym domu imperatora Augusta, naprzeciw świątyni Apolina, była główna kwatera naczelnego wodza Italii.
Prefekt wyrzucał mu bezwzględność, a on tłumił w sobie całym wysiłkiem woli gniew i zmuszał się do spokoju, którego w nim nie było.
Świeży Rzymianin, syn Allemana i Hiszpanki, muśnięty zaledwo z wierzchu przez cywilizacyę, szalał, jak burza jesienna, kiedy puścił wodze swojemu temperamentowi.
Gdyby chciał być bezwzlędnym, zadrżałby przed nim ten chłodny, podstępny senator, udający troskliwego sługę imperatora.