To przykazanie, które słyszał tylekroć, a nad którego znaczeniem nie zastanawiał się nigdy, nie odnosiło się oczywiście do niego.
Cóż mógł obchodzić jego, wojownika, rozdźwięk między słowem Bożem a życiem? Była to rzecz kapłanów... Niech oni zgłębiają treść ksiąg świętych. Jemu wystarcza najzupełniej wiara w prawdziwego Boga, który nie byłby przypasał do jego boku miecza, gdyby chciał, żeby miłował nieprzyjacioły.
A może on tylko nie rozumie słowa Bożego... Może ta miłość do nieprzyjaciół polega właśnie na gromieniu wrogów prawdziwej wiary... Wyznawca Chrystusa, dbały o zbawienie dusz bałwochwalców, powinien ich zmuszać do szczęśliwości wiecznej, bez względu na drogi i środki, jakich do tego celu użyje.
Tak... Tylko w ten sposób należy tłómaczyć przykazanie o miłości nieprzyjaciół, bo cóżby była warta wiara prawdziwa, gdyby nie chciała rzucić do stóp swoich ołtarzów całej ludzkości?
Z giętkością rozumu człowieczego, który potrafi wmówić w siebie wszystko, co mu w danej chwili potrzebne, uspokajał wojewoda swoje sumienie chrzcściańskie.
— Służyć ci będę, Panie, z gorliwością boskiego Teodozyusza — mówił — ale ogrzej duszę Fausty ciepłem twojej prawdy i zwróć jej myśli ku mnie.
I znów dotykał czołem zimnych kamieni posadzki i powtarzał gorąco, namiętnie:
— Wysłuchaj mnie, wysłuchaj, wysłuchaj!...
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/115
Wygląd
Ta strona została skorygowana.