czas tej ceremonii taki spokój, iż trudno było odgadnąć, czy bierze w niej szczery udział lub też czyni tylko zadość prastaremu zwyczajowi, odnowienemu[1] w czasach ostatnich.
Po orgii zmysłów i po obojętności religijnej pierwszych trzech wieków ery chrześcijańskiej, przebudziła się w dogorywającym świecie pogańskim tęsknota za cnotą i wiarą dalekich przodków. Skutki rozpusty i dyletantyzmu filozoficznego obrzydły głównie patryotom rzymskim, którzy widzieli w zaniedbaniu świątyń przyczynę szybkiego rozkwitu wstrętnej im nauki Chrystusowej.
Pragnąc przytrzymać świetną przeszłość, zapadającą się bezpowrotnie w mroki dziejów dokonanych, usiłowali potomkowie wielkiego narodu wskrzesić wszystkie jej tradycye.
Co dało pra-pra-ojcom hart ducha i poczucie obowiązków obywatelskich, to miało pra-pra-wnuków dźwignąć z upodlenia. Tak się spodziewano. Najoświeceńsi mężowie rzymscy czwartego stulecia nie byli przyjaciółmi sybarytyzmu życiowego i filozoficznej bezwyznaniowości. Lucyanów, szyderców i bluźnierców, wiek ten nie wydał. Wrodzona naturze ludzkiej potrzeba oparcia się na sile, przekraczającej jego możność, zlawszy się z miłością podań rzymskich, wytworzyła potężną reakcyę zachowawczą, która wchłonęła w siebie najlepsze dusze pogańskie owego czasu.
Kogo „zabobon wschodni” dlatego, że pochodził z nienawistnego Rzymowi Wschodu, z ojczyzny wzgardzonych Syryjczyków i Żydów i że burzył podwaliny przeszłości, odtrącał, kogo nauka, pocie-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – odnowionemu.