Zarzuciwszy na siebie obszerną długą tunikę, przeszedł do łazienki. Tu nie czekały na niego młode, piękne niewolnice, używane w domach bogaczów do wygniatania i namaszczania ciała. Kąpiel przygotował mu stary Gall, jego szatny, golarz, łaziebny i dozorca służby w jednej osobie.
Kajus Juliusz zanurzył się z przyjemnością w letniej wodzie.
— Słyszałem wczoraj pod wieczór krzyki w stajni — odezwał się, przeciągając się w wannie, jak kot na słońcu. — Pewno znów kogo obiłeś.
— Dałem Hermanowi trochę po łbie, bo nie dosypał koniom obroku, a ten próżniak wrzeszczał, jak gdybym go ze skóry obdzierał — odpowiedział Gall z poufałością starego sługi.
— Znam ja dobrze te twoje trochę po łbie. Pewnoś go okaleczył.
— Wypadł mu tylko jeden ząb, czego wcale nie żałuję, bo ma ich zawiele. Żre za trzech.
Prosiłem cię już kilka razy, żebyś ludzi nie bił bez potrzeby.
Gall wzruszył ramionami.
— Gdybym czasem którego nie poszturchał — odrzekł niechętnie — rozlazłoby się pańskie dobro, jak gałgany żebraka. Ta podła hołota shardziała. Ktoś powiedział niewolnikom, że imperator rozkazał zamknąć nasze świątynie i rozdać ich majątek pomiędzy Galilejczyków. To bydło uwierzyło i odgraża sie[1], że przejdzie gromadnie do chrześcian. Wieczorem snują się za ogrodem jacyś ludzie podejrzani, którzy szepczą przez mur z naszą służbą. Szczuję ich psami, a oni wracają ciągle.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – się.