dygnitarzów, do których złoto nie miało przystępu. On i Arbogast nie splamili się kubanami.
— Wolałbym, żeby brał pieniądze, jak jego poprzednik — mruknął Konstancyusz Galeryusz. — Cnotliwy wojewoda jest dla nas klęską. Ale bóg słońca zbliża się już do morza...
Dźwignął się tak ciężko, że krzesło zatrzeszczało, co wywołało nowy wybuch wesołości Porcyi Julii.
— Ziemia się pod tobą rozstępuje — zaśmiała się dziewczyna.
— Wszystko ugina się pode mną i trzeszczy, tylko ciebie jednej nie mogę nagiąć — mówił patrycyusz z uśmiechem dobrotliwym na grubych wargach. — Ale i na ciebie przyjdzie kolej.
— Byłabym ciekawa, kiedy to nastąpi?
— Wtedy, kiedy cię przeniosę przez próg mojego domu.
— Niedoczekanie twoje, żebym miała z tobą zapalić pochodnię Hymenu.
— A gdyby mi Galilejczycy pogruchotali kości?
Porcya Julia spoważniała nagle.
— Dlaczego ty mnie dręczysz, Konstancyuszu? — szepnęła.
Ostatni goście, spłoszeni zachodem słońca, opuścili dawno Atrium Westy, a Fausta Auzonia spoczywała jeszcze na sofie. Zmrużywszy powieki, leżała bez ruchu, jak gdyby jakiś czarodziej zaklął