Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gów. Nawet pies germański nie opuszcza swojego pana w ciężkiej godzinie. Miałżebym być mniej godnym od zwierzęcia?
— Chciałbyś, żeby mnie w chwili ostatniej męczył niepokój o los mojego rodu i plemienia? — mówił Serwiusz, pochyliwszy się nad Hermanem. — Ty tego nie pragniesz, ty będziesz się opiekował i Tusneldą i Radbodem, gdy im mojego ramienia zabraknie. Ty wiesz, iż Rzym nie przebacza nigdy. Nie smuć się, stary, zobaczymy się w Walhalli lub gdziekolwiekindziej.
Głos jego drżał, miękki, serdeczny.
— Przysięgnij, że zastąpisz mojemu synowi ojca, a plemieniu księcia.
Wyciągnął obnażony miecz, a Herman przyłożył do niego palec prawicy i wyrzekł zcicha:
— Przysięgam!
Przez jakiś czas milczeli obaj, potem odezwał się Serwiusz zwykłym głosem wodza:
— Czy Kwadowie rozwinęli się po prawej stronie obozu rzymskiego?
— Stało się podług waszego rozkazu, panie — odpowiedział Herman. — Markomanów królewskich rozstawiłem po stronie lewej. Nasz lud i Jazygowie zajmują środek. Odcięliśmy wrogom przystęp do wody.
— Przed wschodem słońca zawezwiesz do mnie naczelnika Rudliba — zwrócił się Serwiusz do Sygara — a teraz spocznij, czeka cię bowiem jutro ciężka służba.
Zsiadł z konia i zawinąwszy się w płaszcz, ułożył się na ziemi.