Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o ruchu, które go dochodziły z za Dunaju w ostatnim roku. Tyle razy rozpraszał na czele swojej jazdy tłumy barbarzyńców, silniejszych liczbą dziesięć i więcej razy, iż nie przywiązywał wagi do sprawozdań szpiegów. Wiedział zresztą z tradycyi i dłuższego doświadczenia, że niezgoda, wichrząca ciągle między niekarnemi dziećmi natury, czyni wszelką większą wyprawę niemożliwą.
Tymczasem to, co widział i słyszał, gdy posuwał się w górę ku krańcom Markomanii, rzucało na przygotowania Germanów światło zupełnie inne.
Szedł najpierw przez kraj tak głuchy, iż zdawało się, że Kwadowie ulegli jakiejś zarazie; rzadko kiedy ukazywali się po drodze zbrojni mężowie. Z podziemnych nor i z zagród leśnych wychodziły prawie same kobiety, które cofały się z przestrachem na widok wojska rzymskiego, mieszkańcy bowiem pogranicza znali bardzo dobrze jazdę Obozu Batawów.
Serwiusz zmiarkowawszy, że się go barbarzyńcy lękają, kazał trąbom i rogom grać pobudki germańskie, ilekroć się do jakiej osady zbliżał.
Zrazu odpowiadała mu tylko nieufna cisza. W miarę jednak, jak się oddalał od granicy cesarstwa, odzywały się coraz częściej dźwięki pokrewne.
Z różnych stron ukazywały się teraz zbrojne hufce, zatrzymywały się zdziwione, a dostrzegłszy, zamiast orłów cesarskich, znaki polowe Markomanów, witały rokoszan okrzykami radości. Wszystkie doliny rozbrzmiewały szczękiem oręża. Cała mło-