Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mniejszości. Większość przechyliła się na stronę wodza.
— Zwolennicy naszych ciemięzców niech wrócą do obozu! — zawołał Serwiusz, kiedy wrzawa ustała.
Ale nie w ten sposób załatwiali Germanowie sprawy sporne. Kiedy się wierni Rzymowi wysuwali z koła, rzucili się na nich rokoszanie i rozpoczęli bitwę.
Serwiusz, który znał zwyczaje i obyczaje swojego narodu, nie mieszał się do walki. Skrzyżowawszy ramiona na piersiach, przypatrywał się obojętnie rzezi, czekając na jej koniec.
Czekał niedługo. Kilkaset trupów zasłało wkrótce polankę, reszta zaś utworzyła po raz wtóry koło, jak gdyby narady nic nie przerwało. Tarcze uderzyły o tarcze, miecze o miecze, włócznie o włócznie na znak zgody. Jednomyślności nie zakłócał już pomruk niechętnych, ci bowiem, co go z siebie wydali, zabarwili śnieg krwią swoją.
Serwiusz brał z rąk chorążych sztandary rzymskie jeden po drugim, a łamiąc ich drzewce, rzucał je o ziemię. Gdy znieważył ostatniego orła, podniósł tarczę do ust i zaśpiewał pieśń Arminiusza.
Podjęli ją Germanowie i zaszumiał las tysiącami głosów, które rozlewały się szeroko wokoło, płosząc uśpione ptactwo i czworonożnych mieszkańców puszczy.
Zostawiwszy zabitych towarzyszów na pastwę drapieżnym zwierzętom, odeszli rokoszanie na północ.