Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom III.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozwinęli się jeźdźcy w długi łańcuch i otoczyli wodza obręczą. On stał w samym środku polanki, a nad nim błyszczały złote orły cesarskie, trzymane przez chorążych.
— Germanowie! — wyrzekł Serwiusz, gdy się uciszyło.
Legioniści spojrzeli po sobie zdziwieni, po raz pierwszy bowiem od chwili, kiedy służyli pod jego rozkazami, odzywał się prefekt do nich w taki sposób. Byli dla niego dotąd tylko żołnierzami rzymskimi, o których narodowość nikt nie pytał.
— Germanowie! — powtórzył Serwiusz. — Nie dlatego, by miecze wasze splamić krwią bratnią, lecz dla narady wyprowadziłem was z obozu. Spojrzyjcie w niebo. Patrzy na nas z góry ta sama bogini, która przyświecała wszystkim wiecom naszych przodków.
Wielu z legionistów zapomnialo już o tem, że się ojcowie ich zbierali przed każdym ważnym wypadkiem w lasach, podczas pełni księżyca. Urodzeni i wychowani w granicach państwa rzymskiego, znali zwyczaje germańskie tylko z opowiadań starszych towarzyszów. Przeto urosło zdumienie jeszcze więcej.
Pochyleni na koniach, słuchali wojacy uważnie.
A Serwiusz mówił dalej:
— Prawdopodobnie zwraca się w tej samej chwili na całym obszarze ziem germańskich tysiące ócz do bladej bogini cichych nocy, prosząc ją o natchnienie, duma bowiem wolnej Germanii sprzykrzyła sobie pychę Rzymu, który się niesłusznie wiecznym nazywa. Naczelnicy plemion naszej krwi radzą w świętych gajach i podnoszą broń w stronę