Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawać złote naczynia, dostarczane przez murzynów.
Obiad miał się już końcowi. Obnoszono właśnie owoce, ciasta, cukry i wino.
Kiedy artystka zamilkła, wynagrodzona niedbałym oklaskiem, zbliżył się Publiusz do imperatora.
Lucyusz Werus spoczywał w środku podkowy w purpurowej tunice, z wieńcem złotym na głowie, mając po jednej stronie prefekta miasta, a po drugiej Awidyusza Kassyusza, naczelnego wodza legionów wschodnich.
I on nie bawił się ani urodą, ani śpiewem Egipcyanki. Czerwony od nadmiernego użycia wina, ziewał bezustannie.
Ujrzawszy Publiusza, wyrzekł głosem ochrypłym:
— Witaj nam, cnotliwy Rzymianinie ze spojrzeniem Brutusa, zatruwającem każdą uciechę. Zajmij miejsce obok prefekta Serwiusza, którego wzorowa miłość zgodzi się doskonale z twoją cnotą wzorową. Warto was obu pokazywać codziennie na rynku, aby się lud rzymski uczył od was cnót rodzinnych i obywatelskich.
Znaczna część zebranych uważała sobie za obowiązek podkreślić słowa imperatora pogardliwym uśmiechem. Tylko Awidyusz Kassyusz ściągnął brwi, a Maryusz Pomponiusz, pretor cudzoziemców, przygryzł wargi,
Publiusz, uchyliwszy lekko głowy przed imperatorem, zajął wskazane miejsce, nie odpowiedziawszy ani słowa.
A Lucyusz Werus mówił dalej:
— Bo może nie wszyscy wiecie, że prefekt Serwiusz szuka już od dwóch miesięcy narzeczonej,