Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

perator musi wysłuchać jego głośnej krytyki, uszczypliwych uwag, obraźliwych wykrzykników. Nawet tacy tyrani, jak Kaligula, Neron i Domicyan, gniewali aię rzadko na dowcip ludu, wygłoszony w teatrach.
Radował się motłoch, że będzie przez dwa dni panem. Bo i o żołądku jego pamiętał Publiusz Kwintyliusz. Ogłoszenie donosiło, że pomiędzy walką gladyatorów a zwierząt podadzą niewolnicy gościom nowego pretora obfite śniadanie.
Zaraz poznać pana z panów po hojności...
Ci nowi senatorowie, potomkowie najniższego plebsu rzymskiego, a dość często wyzwoleńców, uważali igrzyska za przykry obowiązek, bolesny dla ich świeżej szkatuły. Bawili i oni lud, ale tylko dlatego, że tak nakazywało prawo i obyczaj. Skąpi, chciwi trzymali się ściśle w granicach przepisów cesarskich, nie dodając od siebie nic do zwykłego programu. Wynajmowali konie, zwierzęta i gladyatorów, których pan — motłoch już kilka razy oglądał, i nie myśleli nigdy o poczęstunku. Szło im nie o świetność widowiska, lecz o jego taniość...
Inaczej Kwintyliusz... Ten sprowadził z Afryki słonie i lwa tresowanego — osobliwość — i nietylko pomyślał o śniadaniu, ale otworzy prawdopodobnie w dniu uroczystym swoje skrzynie i sypnie na obywateli rzymskich deszczem złotym.
Tak samo uczynił rok temu jego krewny, Marek, gdy dziękował ludowi z rydwanu za godność pretorską. Pół miliona sesterców rozrzucili jego podskarbiowie.
Spodziewając się nietylko rozrywki, ale i za-