Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom II.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy się wyzwoleniec oddalił, zapytał Serwiusza:
— Czy zgadłem?
A kiedy Serwiusz potwierdził jego domysł, wyrzekł:
— Cnoty dawnych matron przeniosły się z Rzymu na prowincye.
— A jednak znam w Rzymie patrycyuszkę — zauważył Serwiusz — której powierzyłbym bez obawy cześć mojego ogniska domowego.
— Mówisz o Mucyi Kornelii?
— Znam ją dotąd mało, ale zdaje mi się, że mnie przeczucie nie myli.
— I mnie pociąga ta twarz szczera, na którą życie nie zdążyło jeszcze włożyć maski obłudy — odpowiedział Publiusz, zamyślając się.
Po chwili dodał:
— Ale w Rzymie i w moim wieku trzeba być ostrożnym, zręczność bowiem niewieścia umie na czas pewien podejść najczujniejsze oko męzkie. Mam jeszcze czas; poczekam.
Nazajutrz opuścił Serwiusz Rzym, udając się z Hermanem na południe, do posiadłości wiejskich Fabiusza.