Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mność. Zrozumiał, że znajduje się na łasce i niełasce nieubłaganego wroga.
Nie mogąc wołać, bo go palce Serwiusza ściskały za gardło, kopnął nogą stolik z przyborami do śniadania. Z łoskotem spadły naczynia na posadzkę.
— Głupcљze! — syknął Serwiusz, puszczając poborcę na ziemię. — Czy chcesz, aby się niewolnicy bawili twojem tchórzostwem?
Fabiusz, uczuwszy pod sobą pewną podstawę, skoczył za sofę. Gdy go od prefekta oddzieliła dłuższa przestrzeń, odetchnął swobodniej. Nadbiegającą służbę oddalił gestem ręki.
— Czego żądasz odemnie? — zapytał, cofając się ku tylnym drzwiom.
— Gdzieś ty ją podział? — wołał Serwiusz.
— Kogo?
— Tusneldę?
— Nie słyszałem nigdy tego imienia...
— Wiem, że była u ciebie.
— Powiedziano ci nieprawdę.
— Mam dowody...
— Jakie?
Pytania i odpowiedzi krzyżowały się szybko, uderzając o siebie ze świstem głosów stłumionych.
— Jakie? — powtórzył Fabiusz, kiedy Serwiusz milczał.
Jego oczy latały niespokojnie, nie mogąc znieść spojrzenia prefekta.
— Nie masz żadnych, bo nie wiem, o czem mówisz — dodał, wyciągając uszy.
— Słuchaj! — odezwał się Serwiusz. — Ty wiesz, że Germanin dotrzymuje słowa nawet takim gadzi-