Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzianki — zauważyła Tullia. — Trzeba bardzo dobrze uważać, ażeby dostrzedz sztuczność jego swobody towarzyskiej.
— Złoto podwyższa nizkich, a poniża wysokich. Wyrównywa ono szybko różnicę stanów, polegającą jedynie na grubych lub wytwornych nawyknieniach. Za pieniądze można kupić najlepszych niewolników, którzy nauczą wszystkiego, co w naszym świecie potrzebne. Tylko taki dziwak, jak Publiusz, nie chce tej starej prawdy zrozumieć.
— Są jednak rzeczy, których pieniądze nie dają — wtrąciła Tullia.
— Poczucie obowiązku obywatelskiego, miłość do Rzymu i tym podobne staroświecczyzny.. — mówił Marek. — Wiem, co masz na myśli. To bardzo dawne dzieje, o których dziś już tylko w książkach czytamy. Zresztą i pozorów tego, co nasi ojcowie nazywali cnotami, można się nauczyć. I Fabiusz potrafi mówić jak stary Katon, gdy mu to potrzebne.
— Nie podoba mi się przedwczesna dojrzałość Liwii — zauważyła jeszcze Tullia.
— Panny dzisiejsze nie są podobne do naszych prababek. Żona, pozbawiona przesądów, będzie pobłażliwszą dla wesołego pretora. Ale nie widzę u ciebie krosien i kołowrotków — zawołał Marek, rozglądając się po sali. — Publiusz odwiedzi cię niezawodnie w tych dniach.
— Naraziłabym się na uśmiechy niewolników, gdybym zmieniła urządzenie domu. Postaram się odegrać rolę matrony bez tej niesmacznej komedyi.
— Może spotkamy się dziś na polu Marsowem.