Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 53
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Niech pan powie, czy inne całują lepiej?
— Panno Rosiczko, jakże ja pani odpowiem?
— Niech pan odpowie! — prosiła.
— No... różnie... Jedne tak sobie, inne inaczej...
Wychyliła twarz i spojrzała mu w oczy:
— A ta piękna blondynka, z którą pan był w teatrze?
Domaszko poczerwieniał.
— Proszę powiedzieć — nalegała — czy ona lepiej całuje odemnie?
— Nigdy jej nie całowałem — powiedział zimno.
— Kłamie pan! — wybuchnęła.
Zrobił obrażoną minę, lecz Rosiczka nie zwracała na to uwagi. Zeskoczyła z jego kolan i zawołała:
— O, ja widziałam jak wy patrzyliście na siebie. Ona się w panu kocha! To odrazu widać!
— Co pani mówi? Naprawdę? — zapytał z taką radością, że Rosiczka ostygła w jednej chwili.
— I pan w niej się kocha — powiedziała z bezbrzeżną pogardą.
— Bynajmniej — zaprzeczył najżarliwiej, jak umiał.
— Kłamie pan.
— Panno Rosiczko!
— Kłamie pan. Kochacie się, a może nawet jesteście kochankami. Proszę mi nie przerywać!..
— Pani się zapomina!...
— Nie, łaskawy panie, ale ja się nie dam oszukiwać!
Józef wstał i zapiął oba guziki marynarki:
— Jest pani bardzo młodą osobą i temu tylko mogę przypisywać dobór słów, na jakie pani sobie pozwala...
Usiadła w kącie i odwróciła głowę.
— Ja ze swej strony czuję się wobec tego uprawniony do wyjaśnienia, że oszukiwać mógłbym panią tylko wtedy, gdybym zaciągnął w stosunku do niej jakiekolwiek zobowiązania. O ile mnie pamięć nie myli żadnych tego rodzaju zobowiązań na siebie nie...
— Czyż ja mówię? — przerwała mu z gniewem.
— Pani mi ubliża — powiedział patetycznie i widział w lustrze swoje odbicie, wyrażające szlachetne oburzenie. Szkoda, że Rosiczka nie spojrzała nań w tej chwili: — wyglądał dumnie i przekonywująco.
— Nie chciałam pana obrazić — zawołała — oczekiwałam tylko, że pan uczciwie i jasno postawi sprawę. Ach, co tu gadać i obwijać w bawełnę. Tyle czasu pan zachowywał się tak, jakby starał się o moją rękę. Chyba temu pan nie zaprzeczy?
Józef milczał.
— No widzi pan. Do tego nie są potrzebne pisane umowy. A teraz pan unika mnie. Dlatego postanowiłam wydobyć od pana krótką i wyraźną odpowiedź: chce mnie pan, czy nie chce?
Józef poprawił krawat.
No tupnęła nogą.
— Obawiam się — westchnął Domaszko — że... nie bylibyśmy dobraną parą.
Zerwała się i przeszyła go złem spojrzeniem:
— Pan się tylko obawia, a ja jestem tego pewna, szanowny panie. Żegnam pana i nie chcę go więcej widzieć. Pogardzam panem.
Józef przygryzł wargi:
— Wolno pani osądzać mnie, jak się pani podoba, jednakże znajduję, że mówi przez panią tylko uniesienie, a nie rozwaga. Mam sumienie spokojne, gdyż w niczem nie nadużyłem pani zaufania!...
— Tak? Tak oto mówi mężczyzna, który przed chwilą chwycił młodą pannę w objęcia i obcałowywał ją! Nie nadużył zaufania!...
Józef miał wielką ochotę powiedzieć, że przecież sama wpakowała się mu na kolana, a on oddawał pocałunki jedynie przez grzeczność, lecz pohamował się i wyrzucił z siebie gorzko:
— Panno Rosiczko! Bardzo mnie boli to, co pani mi zarzuca. Mam dla pani wiele życzliwości i... doprawdy moglibyśmy pozostać przyjaciółmi.
Drzwi otworzyły się i stanęła w nich uśmiechnięta pani mecenasowa:
— No, moi państwo, kolacja na stole.
— Mamo — odezwała się po pauzie Rosiczka — pan Domaszko nie ma zamiaru zostać na kolacji i właśnie chciał ciebie pożegnać.
Skinęła mu lekceważąco głową i wybiegła z pokoju.
Józef skłonił się.
— Co się tu stało? — zapytała pani Neumanowa. — Pokłóciliście się państwo?
— Daruje pani mecenasowa, niezmiernie mi naprawdę przykro, ale panna Rosiczka obraziła się na mnie i wyraziła życzenie niewidywania mnie więcej. Wobec tego...
— Ach, to prawdopodobnie jakieś nieporozumienie, drogi panie Józefie, ach młodzi, młodzi... niechże pan tego do serca nie bierze. Rosiczka jest taka porywcza, ale to w gruncie rzeczy bardzo dobra dziewczyna i mogę pana zapewnić, że żywi dla pana więcej, niż sympatję.
— Jednak wybaczy pani mecenasowa — ukłonił się powtórnie.
— Och nie, ja rozumiem i wcale pana nie zatrzymuję. Jednak nie wątpię, że przecież się pogodzicie. Zadzwonię do pana. Dowidzenia, drogi panie Józefie

(D. c. n.).