Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 31
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Z przyjemnością — szczerze zapewnił Domaszko.
Umówili się na jutrzejsze popołudnie, Józef zapisał adres i z uśmiechem odłożył słuchawkę.
— Nic się nie zmienił — pomyślał — zawsze był taki awanturnik.
W szkole Józefa nie łączyły z Piotrowiczem bliższe stosunki. Nie odpowiadali sobie ani usposobeniem, ani zainteresowaniami. Piotrowicz wiecznie organizował jakieś spiski, jakieś tajne kółka samokształcenia, kłócił się z profesorami, nosił broszury rewolucyjne, wiecznie z całą klasą był w wojnie i niejednego poturbował w dyskusji. Jeżeli Józef odeń ani razu nie oberwał, to tylko dlatego, że zawsze schodził mu z drogi.
Jego i innych Piotrowicz pogardliwie nazywał:
— Smerdy, ciury i ciwuny!
Wylali go z budy za uderzenie w twarz nauczyciela historji. To był skandal!
W każdym razie Józef cieszył się, że spotka Piotrowicza.
Obiad tego dnia jadł w restauracji. Weisblat powrócił z Berlina i należało omówić różne sprawy, gdyż wieczorem znowu wyjeżdżał.
Mech uprzedził Domaszkę, by nie zapraszać mecenasa, gdyż rzecz jest ściśle poufna. To odrazu nie podobało się Józefowi i postanowił mieć się na baczności.
Mech, chudy człowiek z wystającą szczęką, z siwiejącemi gęstemi brwiami i z chroniczną chrypką, która głosowi jego nadawała brzmienie powierzanej tajemnicy i znacznie młodszy od niego, ruchliwy rudy Weisblat popijali czystą wódkę i przegryzali śledziem w śmietanie, zrzadka rzucając kilka słów. Józef, który wódki nie pił, czekał spokojnie aż podadzą zupę.
— Nasz kochany pan Domaszko — mrugnął wesoło Weisblat — to ma w interesach angielską flegmę. Inny pytałby, niepokoił się...
— No, ale już gadaj — przerwał mu Mech.
Weisblat przysunął krzesło:
— Perfumy dają 22 procent, mydła zaledwie dziesięć, instrumenty chirurgiczne wogóle leżą, gumowy towar w najlepszym wypadku czternaście, chemikalja od dziesięciu do trzynastu... Nie mówię, żeby to był zły interes. Daj nam Boże zawsze. Ale czy tak się robi majątek?
— Eee, tam! — pogardliwie machnął ręką Mech.
— Ja się pytam — namiętnie powtórzył Weisblatt — czy tak się robi majątek? Czy tem doszli do miljonów taki Abram Lichtarz, albo Wiewiórkowski?... Nie, panowie!... Trzeba nabrać rozmachu, trzeba znaleźć coś lepszego. Tamto jako podstawa przedsiębiorstwa — w porządku. Ale teraz dobry interes to tylko: koks.
— Jakto toks? — zdziwił się Domaszko.
Kelner podawał zupę i Weisblat przemilczał, gdy już zupa była nalana, wyjaśnił:
— Kokainka...
— Ce, ce, ce — zacmokał Mech.
Domaszko zmarszczył czoło:
— Wwóz kokainy jest zakazany.
— Otóż to, — potwierdził Weisblat — dlatego właśnie to jest interes.
— Niem o czem mówić — stanowczo pokręcił głową Domaszko — bo ja się na to nigdy nie zgodzę.
— Dlaczego? — zdumiał się Mech.
— Jeżeli mówię o koksie — przytrzymał go za rękę Weisblat — to z tego powodu, że znalazłem murowane źródło. Że nie fałszowany dam głowę, a ekspedycja i transport do nich należy.
— Nie chcę o tem słyszeć.
— Oj, jaki pan dziwny — zaszeptał Mech — przecież żadnego niebezpieczeństwa „wsypy“ niema. Chodzi tylko o pieniądze.
— Chodzi o kokainę — zaprotestował Domaszko — wwóz jest przestępstwem to raz, powtóre dostarczanie tego narkotyku jest nową zbrodnią. Nie panowie, dajmy temu spokój. Ja jestem człowiekiem uczciwym i na takie rzeczy nie pójdę.
Mech rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: — to trudno —, lecz Weisblat uśmiechnął się i zaczął tłumaczyć.
Przedewszystkiem rozwiał wszelkie obawy wykrycia. Transport z Berlina na ryzyko dostawcy. Kokaina bardzo mało zabiera miejsca i będzie dostarczana jednemu właścicielowi malej drogerji na Muranowie. Jak złapią, to jego. Dalej trzeba wziąć pod uwagę, czy to jest nieuczciwością? Nie wszystkie zakazy rządu są słuszne i mądre. Przecież i on, Wejsblat, czy dajmy na to Mech, może zostać posłem i otrzymać tekę ministra. I on może wydać naprzykład zakaz sprowadzania książek, czy pierników. Co na to wtedy powie pan Domaszko?
— Powiem, że wtedy nie wolno importować książek, a wolno kokainę. To jasne.
— Otóż to — potwierdził Weisblat — a rządy się wciąż zmieniają, może i znajdzie się taki. I co wtedy będzie? Kokaina spadnie w cenie, a mądrym okaże się ten, kto już oddawna wziął się do koksu.

(D. c. n.).