Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 25
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Nadjeżdżały nowe ciężarówki i Józef tęgo się napracował. Tymczasem dryblas kazał znosić paki na peron. Po dobrej godzinie podano pociąg cały zalepiony afiszami rewolucyjnemi i wielkiemi płótnami, pokrytemi hasłami komunistycznemi.
Zaczęto ładować bibułę do wagonów.
— Żywo! — ryczał dryblas na spoconych żołnierzy i kilku starszych już robotników, wśród których uwijał się i Domaszko. — Żywo, towarzysze!
Nagle na peron wpadł barczysty brodacz zabandażowaną głową:
— No co? Jeszcze nie gotowe? — zawołał z irytacją.
Dryblas ekskuzował się. Tłumaczył, że personelu jest mało, że już kończą.
— Do wagonów — zakomenderował brodacz.
Wraz z ostatnią paką wszyscy zaczęli wskakiwać do pociągu. Józef otrzepywał ręce i już chciał zawrócić na dworzec, gdy brodacz huknął nań:
— Dokąd!? Dokąd!? Głuchy jesteście, towarzyszu, czy co? Komendy nie słyszeliście?...
— Owszem, ale ja...
— Włazić zaraz! Patrzcie jego! W wagonie się załatwisz! Odjazd!
Domaszko jeszcze próbował:
— Ależ, kiedy ja...
— Czort was weź! — zawył brodacz.
W następnej chwili Józef znalazł się w wagonie, wrzucony potężnym szturchańcem.
Pociąg ruszył.
Brodacz i podległy mu widocznie dryblas, biegając przez wszystkie cztery wagony zapędzali załogę do roboty. Domaszko wraz z innymi rozpakowywał ulotki i afisze. W pewnej chwili brodacz kazał Józefowi wziąć papier i ołówek:
— Ty, towaryszu gramotnyj?
— Gramotnyj — potwierdził Józef.
— Nu, tak spisz imiona i nazwiska wszystkich. Porządek musi być. Wiesz, jak ja się nazywam?
— Nie, nie wiem, towarzyszu.
— Pisz: komandir krasnawo pojezda „Komunar“ Wasilij Iwanowicz Kuszkin. Napisał?...
— Napisałem.
— Pokaż?
Obejrzał papier i zapytał:
— A ty, towarzyszu, jakie masz wykształcenie?
— Student, towarzyszu.
— Widzisz go — zdziwił się brodacz — student, a gdzież twoja czerwona kokarda?
Józef zmieszał się:
— Pewno zgubiłem przy ładunku.
Brodacz pomacał się po kieszeniach i dał mu wielką czerwoną rozetę:
— Przypnij to sobie a na czapkę sam musisz postarać się. Teraz spisuj. Po mnie zapisz komisarza Awdziejewa, później siebie i tak dalej. Będziesz towarzyszu sekretarzem. Ty w narwskim komitecie oddawna pracował w sekcji agitacyjnej?
— Nie... to jest... od paru miesięcy — bąkał Józef.
— Taki agitator z ciebie ,towarzyszu. Ot, uczył się, na uniwersytet chodził, a język w gębie się plącze. Cóż ja z ciebie za korzyść, z takiego, będę miał w agitacyjnym pociągu!? Przysyłają takich! Ech! Nu, pisz.
Machnął ręką i poszedł.
Na każdej stacji zatrzymywał się pociąg. Zbierały się tłumy. Awdziejew, Kuszkin i jeszcze kilku z załogi na zmianę wyłazili na dachy wagonów i przemawiali. Domaszko wraz z resztą obsługi rozrzucał przez okna ulotki i odliczał po kilkadziesiąt plakatów do rąk zgłaszających się delegatów miejscowych komitetów i rad robotniczych.
Nie zmuszano go do wygłaszania mów, nie mając zaufania do jego elokwencji.
Sytuacja stawała się rozpaczliwa. O ucieczce trudno było myśleć, bo i dokąd? Nieraz był świadkiem masakrowania osób wyglądających na burżujów, a nawet takich, którzy pod zniszczoną odzieżą miały przyzwoitą bieliznę. W tych warunkach pociąg był najbezpieczniejszem schronieniem.
W ciągu dwóch tygodni krążyli po różnych linjach, wreszcie wrócili do Piotrogrodu dla uzupełnienia zapasów bibuły. Józef sam sobie wystawił przepustkę na miasto. Nie odważył się pójść do mieszkania stryja, zaś na drzwiach apartamentów pani Kulman ujrzał tablicę z nazwą jakiejś komunistycznej instytucji, wobec czego czemprędzej zawrócił.
Miasto robiło przerażające wrażenie. Szyby powybijane, witryny wielkich sklepów ziejące pustką. Jezdnią przesuwały się auta pancerne na każdym rogu stało kilku krasnogwardziejców. Raz poraz rozlegały się strzały: — doraźne egzekucje, wykonywane pod pierwszym lepszym murem.
Nie pozostawało nic innego, jak wrócić na dworzec do pociągu.
Pomimo przeszło tygodniowego postoju Józef nie wychodził więcej na miasto. Grał w oczko z „towarzyszami“ popijał herbatę bez cukru i trapił się swoim losem.

(D. c. n.).