Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 11
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Tak jest, strjaszku, chcę.
— Bardzo, bardzo przepraszam — jęknęła pani Domaszkowa — ale jakże? To przecie Józef jest biednym chłopcem. Jeszcze póki mój brat żyje, ale, Boże kochany, niech oczy zamknie, to żyć nie będziemy mieli z czego. Pewno, że to bardzo pięknie być literatą, ale te mizeraki do gęby, za przeproszeniem nie mają co włożyć. Jakże to...
Pan Cezary zmarszczył brwi i targnął brodą:
— Proszę panią bratową zachować spokój. Nie znoszę wrzasków i paplaniny. Gdy skończę, będzie pani na to dość miała czasu.
Poprawił się nerwowo w fotelu i powiedział:
— Otóż, Józefie, postanowiłem, że będziesz się kształcił w Paryżu, tem największem ognisku kultury. Zaraz na jesieni wyjedziesz tam i zamieszkasz u państwa Parczewskich, moich znajomych. Zapiszesz się na wydział filozoficzny. Zresztą pan Parczewski zajmie się szczegółami, ja tu daję tylko ogólne wskazówki. Całkowite koszta twego utrzymania i wykształcenia poniosę ja. Tylko musisz żyć oszczędnie, skromnie bez żadnych ekstrawagancyj, no i systematycznie zapisywać wszystkie wydatki. Będziesz mi je przysyłać co kwartał.
Pan Cezary odwrócił głowę do bratowej i dodał:
— A o swoją przyszłość możesz się, chłopcze, nie martwić. Jestem dość bogaty, by ci ją zabezpieczyć, naturalnie tylko w tym wypadku, jeżeli zadowolisz moje pokładane w tobie nadzieje:
— Boże kochany! — klasnęła w ręce pani Domaszkowa. — Cóż za wielka łaska! Józef! A dziękujże najukochańszemu stryjaszkowi!
Józef zerwał się i smoknął stryja w rękę.
— Siadaj! — niemal krzyknął pan Cezary. Zatem w sierpniu pojedziesz do Paryża. Umiesz mówić po francusku?
— Nie bardzo, stryjaszku.
— Więc się ucz. Przed końcem sierpnia przyjdziesz tu do mnie, otrzymasz wskazówki i pieniądze na drogę. Jeszcze jedno. Czy pisałeś kiedy wiersze?
— Nie, stryjaszku...
— Więc spróbuj. No, a teraz dowidzenia.
— Dowidzenia stryjaszkowi, bardzo dziękuję za wszystko, bardzo dziękuję.
Gdy wyszedł na ulicę kręciło mu się w głowie. Paryż, Słowacki, pieniądze, wiersze, babka, chińskie figurynki, tak śmiesznie przez Piotra nazywane kiwonami, siwa broda stryja I znowu Paryż, zagranica!...
Jakież to wszystko dalekie, nieprawdopodobne i przerażające!...
Józef przez dwa dni żył, jak w gorączce. Zachwyty matki, „Jessssusss, Maryja!“ ciotki Michaliny i przelotne pieszczoty z Natką, a nawet nowe cywilne ubranie, nie zdołały dłużej niż na kilka chwil zaabsorbować jego uwagi.
Dopiero w wagonie spostrzegł, że nie kupił laski i że Natka ma łzy w oczach.
Układała przecież sobie plany, jak to będzie, gdy Józek wstąpi na uniwersytet i, oczywiście, nie wyprowadzi się od nich, tylko jako dorosłemu trzeba będzie dać pokój panny Pęczkowskiej, a panna Pęczkowska może sobie poszukać innego.
Pociąg ruszył.
W wagonie był niesłychany tłok i szwargot żydów. Pani Domaszkową ulokowała się przy oknie, Józef mógł wprawdzie usiąść przy niej na kufereczku, ale umyślnie wyszedł, a raczej przecisnął się na korytarzyk. Matka zaraz zaczynała rozmowy z wszystkimi pasażerami, a on tego nie lubił.
Oparł się o framugę otwartego okna i bezmyślnie wodził oczyma po znajomym krajobrazie. Miarowy łomot kół i porykiwanie lokomotywy uprzytomniły mu naraz, że już wkrótce pojedzie sam, daleko, do obcych. Do Paryża to jedzie się chyba z tydzień?!...
Cóż dałby za to, żeby nie wyjeżdżać! Nie dlatego, że nie ciekawił go Paryż, ale dlatego, że nie lubił nagłych zmian i bał się ich.
Tak cieszył się na wakacje w Terkaczach. Cisza, spokój, opowiadania wuja Mieczysława o różnych wielkich panach i ich fantazjach. Pan Hejbowski ze swoją nieodstępną fajką i z wesołemi kpinkami, pani Hejbowska tak pięknie grająca na fortepianie i szumiąca jedwabiami, a rozmawiająca ze swoją Lusią i z boną po francusku, Lusia już chyba ma ze dwadzieścia lat, a bona podobno jest nowa, też Francuzka tylko starsza i brzydsza od dawnej mademoiselle Pouch, którą wszyscy nazywali Puszetką.

(D. c. n.).