Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z poleceniem, by rozpalił ognisko i zgotował fiżon; drewek, gałązek suchych było poddostatkiem. Gdym wrócił, ujrzałem, jak gość mój, klęcząc przy ognisku, z zaparciem i poświęceniem dmucha w zarzewie, które za nic rozpalić się nie chce ku wielkiemu zgorszeniu obserwującego bezowocne te zabiegi kota. Nawiasowo mówiąc, podtrzymywanie ognia, względnie zgotowanie fiżonu, wymagające długiego czasu, było największem utrapieniem mego pustelniczego żywota. Wychodząc do pracy, wlewałem bardzo dużo wody do garnka z fiżonem, na ognisko kładłem wielkie kłody, by ogień nie ustał, i wychodziłem, pozostawiając gospodarstwo na opiece kota. Nieraz powróciwszy, znajdowałem garnek, nie wiedzieć z jakiego powodu, wywrócony, a kota spoglądającego z rezygnacją na katastrofę.
Przy takiem oto ognisku spędziłem i teraz noc nad Iguassu. Gdy deszcz nie zagrażał i z dalekiej skostniałej Patagonji nie ciągnął mrożący wicher, takie spędzenie nocy bywało dla mnie najmilsze. Wpatrujesz się w gwiazdy, słuchasz głosów puszczy, a myśl szybuje lekko i zgoła beztroskliwie. — Jak daleko jednak — myślałem sobie — odbiegłem od mieszczańskiego ideału życia: wesoła żonka, smaczny obiadek, po nim drzemka, wizytka i teatr lub partyjka w klubie z nieodzowną kolejką trunków. Tak żyje spokojny, poczciwy prze-