Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młodu. Rozmawiałem naprzykład ze znakomitym aktorem z mego pokolenia, jednym z największych miłośników i znawców Fredry, Stanisławem Stanisławskim; zdziwił się; nie wiedział nawet, że owo drugie zakończenie istnieje[1]; w zupełności wystarczało mu pierwsze! Potwierdził mi przy tej sposobności moje wspomnienie o tradycji scenicznej owego finału.
Ponieważ nie każdy z czytelników ma pod ręką różne wydania Fredry, przytoczę tutaj oba zakończenia. W pierwotnej redakcji zatem kończy się Mąż i żona następującą sceną:

ELWIRA, WACŁAW, ALFRED, JUSTYSIA
Alfred chce wychodzić; Wacław, który przed kilku wierszami wszedł, trzymając rękę Elwiry, zatrzymuje Alfreda.


WACŁAW. Już się dowiedział. (Do Justysi) Ty, panienko miła,
Znalazłaś sobie równą, co ciebie zdradziła.
Twoje miłostki, zdrady, usługi obfite,
Wszystko już wiemy, wszystko już odkryte,
A że masz do klasztoru szczére powołanie,
Dziś twojej chęci zadosyć się stanie.

JUSTYSIA (płacząc). Ja do klasztoru! Wprzód umrę dwa razy!

(wychodzi szlochając).
  1. Jak znowuż młodsze pokolenie aktorskie, posługujące się nowemi wydaniami Fredry, nie wie nawet, że istnieje zakończenie pierwotne. Przekonałem się o tem na popisie warszawskiej Szkoły dramatycznej (w r. 1934), gdzie oglądałem, pierwszy raz w życiu, Męża i żonę z zakończeniem drugiem, forsowanem przez prof. Kucharskiego. Przedstawienie utwierdziło mnie w poglądzie, że owo drugie rozwiązanie jest scenicznie niewystarczające i martwe; raczej sztucznie przerywa komedję niż ją kończy.