Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odczuwa niesprzyjającą atmosferę, ile wreszcie odpływu twórczości, która dopiero co trysła nagle nad dawny poziom kilkoma arcydziełami, — trudno rozstrzygnąć. Może Fredro ze swoim kultem „danego słowa" sam się w nie złapał; rzuciwszy niebacznie słowo, uczuł się związany i nie dopuszczał przez wiele lat nawet chętki do pióra? Może spokój ducha, szczęście rodzinne nie sprzyjały tworzeniu?
Tyle jest pewne, że przy najgłębszem wyrachowaniu nie mógłby Fredro wymyślić korzystniejszej okoliczności dla swojej chwały. Normalnym torem, czekał go los dość smutny. Po szczycie, nastąpiłby zapewne schyłek; pisał nierówno, zdolny był produkować rzeczy słabe. Jeżeli po arcydziełach zapadły na niego wyroki tak srogie, cóż dopiero byłoby wówczas! Natomiast niepisanie jest w Polsce wielkim atutem. Dziwnie u nas lubią pisarzy, którzy nie piszą. Trwałe lub bodaj długie milczenie nieraz więcej posuwa pisarza w uznaniu ogółu, niż przedtem cała bogata działalność.
Tak u Fredry. Czego nie mogły sprawić Śluby, Zemsta, Dożywocie, to sprawiło jego usunięcie się. O ile dość długo jeszcze powtarzają się echa dawnych sprzeciwów, o tyle z drugiej strony tem więcej rośnie cześć i uznanie, dojrzewa apoteoza Fredry, zwłaszcza gdy włosy mu srebrnieją a obywatelskie stanowisko obrasta mchem. Podnosi się stopniowo ton, jakim mówią o nim. Jeszcze za życia pisarza, Tarnowski, rozpoczynając swoje głośne fredrowskie odczyty, usprawiedliwia się, że się ośmiela o Fredrze wogóle mówić, a mówi o nim jak o największych. Milczeniem dorósł Fredro naszych „wieszczów"; obawiam się, że nigdyby ich nie dorósł, będąc autorem dorocznej komedji, na której krytyka używałaby co wlezie. Wyobraźmy sobie jaki byłby los Fredry, gdy-