Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

uda wyzwolić radosną elektryczność jaką tu jest nasycone każde słowo, wówczas co za rozkosz, co za uciecha!
Bo dla nowoczesnego widza jest w Zemście pewna walka między treścią a formą. Wszystko co się tam dzieje, jest właściwie dość ponure i brzydkie; skąd ta radość, jaką pulsuje rytm wiersza? Może stąd, że sztuka ta była poczęta w najszczęśliwszym okresie życia Fredry?
Wczoraj Zemsta miała swój dobry dzień. Była wesoła, zamaszysta, lekka. Może to młodzieńczy jubilat dał jej tę świeżość, przeżywając ją niejako na nowo, w pierwszy raz granej roli cześnika? Czuć było, że jego samego bawi ta metamorfoza: Jerzy Leszczyński, kolejno Wacław — Papkin — Cześnik.
Nie odrazuśmy się z nią oswoili z tym Papą w kontuszu. Nie chciało nam się wierzyć zwłaszcza w jego nieśmiałość do kobiet, w jego niedoświadczenie w „afektowem świegotaniu”... Gęsta i bujna, choć trochę przyprószona siwizną czupryna, piękny wąs, wcale smukła kibić — robiły tego cześnika doskonałym — na dzisiejsze pojęcia — typem kobieciarza, bodaj z jarmarków! Ale potem uwierzyliśmy mu: miał tak szczerą naiwność w swojej zamaszystości!
Mówił wiersz kapitalnie. Każde słowo dźwięczało pełno, każda fraza miała skrzydła. Raz po raz przerywała mu w połowie okresu publiczność, nie mogąc wstrzymać oklasków.
Jubilat nasz zaraził humorem wszystkich. Papkin Maszyńskiego był jednym z najweselszych chyba jakich widziano. Może taka tyrada jak owo słynne „Jak w dezertej Arabiji” miała więcej rozkosznej płynności w ustach dzisiejszego