Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„charaktery“, kolekcjoner oryginałów, poeta urzeczony wizją życia — to Fredro. To, że komedja ta jest satyrą, to pewne. Ale jakże dobrotliwą, uśmiechniętą. Nawet ta najwyraźniej satyryczna i „najkrwawsza“ rzekomo scena przebrania tureckiego, gdy Jowialski zdaje sprawę Ludmirowi z urzędów koronnych, jakże w gruncie rzeczy jest niewinna! Jeżeli „nicość obywatelskich tytułów i chwalców“ i „przewrotność ojcowskiego rządu” dostaje tu „chłostę“, doprawdy ta chłosta wymierzona jest dość niestrasznym biczykiem. Takie powiedzenie jak: „jestem sułtan, słuchajcie co każę: jeść, pić i pieniędzy!” albo djalog: „Gdzie jest rozumnik koronny? — Tego urzędu niema...” nie, to nie są doprawdy zbyt srogie pociski. I straszliwego nakręcania tekstu trzeba, aby w nich ujrzeć „jedną z najboleśniejszych kart naszej literatury porozbiorowej“.
Ostatecznie, biorąc rzecz bez uprzedzeń, Fredro dał swemu Jowialskiemu raczej zalety. Miły, uprzejmy, delikatny, kochający, gościnny... A — z drugiej strony — czy mamy jakie poszlaki ujemnych cech jego charakteru? Nie, doprawdy, nie tak postępuje satyryk, jeżeli chce kogoś zohydzić do szczętu; jeżeli — jak twierdzi jego komentator — pokazuje na scenie „życie nikczemne“.
Fredro, to nie żaden Ibsen. Kiedy coś chce powiedzieć, mówi poprostu i dobitnie; kiedy czegoś nie mówi, widocznie nie ma zamiaru powiedzieć. Umiał powiedzieć jasno, co myśli o Geldhabie. Skąd, wśród tylu jego arcy-jasnych komedji, ta jedna ma być splotem rebusów?
No i jak mógłby się Fredro znęcać nad staruszkiem! Ten pan Jowialski jest napewno jakimś pociotem dobrego