Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kosztuje tej kwaśnej słodyczy, — dopiero sobie co miał niegdyś życzy”...
Proszę mnie źle nie rozumieć. Ja nic nie mam przeciwko Guciowi, ani mu nie zaprzeczam różnych szlacheckich i rycerskich możliwości. Może on tam i ma ów „swoisty hart i twardy kęs woli”, jaki chce w nim widzieć krytyk; ale nie ma sposobności ujawnić ich. Wydaje mi się poprostu, że wszystkie owe zbyt górne kryterja nie wchodzą w sferę tej komedji. A oto do jakich dzieciństw wiodą owe „bałamuctwa narodowe”. Przed kilku laty, w szkole dramatycznej, profesor szkoły a zarazem znakomity aktor, zapowiedział wykłady o Ślubach panieńskich. Uczniowie przyszli bardzo zaciekawieni, wiele sobie obiecując po tem seminarjum. Jakiż był ich zawód, kiedy profesor strawił kilka godzin na dociekaniu, jakim Gucio ze Ślubów byłby obywatelem, a w szczególności czyby poszedł do powstania. A licho go wie! Może właśnie Albin byłby tęgim ułanem, a Gustaw siedziałby w domu, olśniewając wpatrzoną weń Anielę głębokością swoich pesymistycznych przewidywań. O czem tu gadać?
Nawet i ta niewątpliwa, ale po stokroć nadużyta polskość komedji... Wspominałem już w jednym z poprzednich rozdziałów (Rasy, klasy, czasy...), że to co się tu bierze za odrębność narodową jest w znacznej mierze odrębnością klasową i że bodaj cytowany wyżej utwór Musseta dowodzi, iż stryjowie, bratankowie, panny, cnoty, wsie i lipy rodzą się i na przeciwległym krańcu Europy w analogicznych warunkach socjalnych. Wprawdzie prof. Chrzanowski, który wierzy snadź że — jak owe mickiewiczowskie żaby — „żadne stryje nie gderzą tak pięknie jak polskie”, notuje: „co za różnica w serdecznym stosunku wuja do siostrzeńca”, ale przyznaję się, że