Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W istocie, uchwała godziła we Francję, na której żołdzie była prawie cała partia magnacka, i w Kondeusza, z którym niezamożny Lotaryńczyk nie mógł walczyć na pieniądze. Rozjuszenie szlachty na magnatów było takie, że ci się ulękli; żaden, począwszy od prymasa Prażmowskiego, żarliwego stronnika Francji, nie odważył się głosować przeciw tej uchwale. Nawet Sobieski, którego wszystkie rachuby i nadzieje druzgotała ta ekskluzja, kiedy na niego przyszła kolej, mruknął przez zęby, wściekły: „Ergo excludatur!
Jedno trzeba mu przyznać, że złożywszy przysięgę, wziął ją na serio. Daremnie prymas rozstrzygał, jako teolog, że przysięga pod przymusem jest nieważna i że można brać pieniądze; daremnie ambasador Bonzy wywodził dyplomatycznie, że przysięgali mężowie, ale że żony mogą brać za nich; daremnie Marysieńka wywierała presję. Sobieski oświadczył, że będzie się starał, aby ich z przysięgi zwolniono, ale dopóki to nie nastąpi, raczej da sobie rękę uciąć niż ją złamie. A Marysieńka zapewne uśmiechała się tylko: alboż nie miała carte blanche?
Potem — znana scena strzelania do senatorów na polu elekcyjnym, rejterada magnaterii przed upojoną — w każdym sensie — szlachtą, i wreszcie owo sławne: „Piast, Piast“, po którym podobno szlachcic Polanowski przez całą dobę łudził się nadzieją, że jego wybrano, zanim podkanclerzy ksiądz Olszowski podstawił cyfrę „Wiśniowiecki“ pod ów algebraiczny znak Piasta. A tego Piasta, jeżeli wierzyć pamiętnikom Chavagnaca, wywołała bardzo mimo woli — Marysieńka. Mając odciętą drogę do Francuza, weszła, rada nie rada, w porozumienie z kandydatem