den z przytomnych rzucił pióro i przystąpił do niego.
— Nie potrzebujesz nam nic mówić, rzekł pokręcając wąsa — wiemy wszystko, życie twe było niegodziwe, lepiéj było umrzeć z głodu, niż żywić się zdradą. —
Nie dokończył tych słów, gdy żelazne drzwi w głębi lochu otwarły się powoli i wszedł ksiądz w habicie jednego z zakonów Ś. Franciszka.
Postać to była łagodna, choć energiczna, twarz ożywiona czarnemi oczyma, usta, pełnym miłosierdzia uśmiechem, popatrzał na Preslera, coś poszeptał z młodymi ludźmi i zbliżył się do niego, z politowaniem widocznem.
— Widzisz, widzisz, moje dziecko, rzekł kładnąc mu rękę na ramieniu, do czego cię to zapomnienie o Bogu i świętych prawach jego przywiodło! Do zguby własnego dziecka, a kto wie czy nie dwojga twoich dzieci!
— Mój ojcze, odpowiedział Presler płacząc, litujcie się, ratujcie, ale nie dobijajcież mnie przypominając winę moją.
— Żałujesz za grzech, ukarany jesteś, Bóg zapewne przebaczył, i ludzie już tknąć cię nie powinni. — Sędzia sprawiedliwy wziął sam na siebie wyrok i jego wykonanie, pokój z tobą człowiecze.
— Bóg widzi, zawołał Presler, chciałbym złe naprawić, pytajcie mnie, powiem wam co tylko
Strona:PL Szpieg.djvu/146
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.