Strona:PL Szpieg.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a szpiegi tak udają dobrych Polaków, że licho ich tam pozna!
Blondyn miał łzy w oczach, dobył krzyża schowanego w szufladzie i ukazał go Maciejowi.
— Patrz! zawołał, ten krzyż obwiedziony cierniem, zrobiony był z chleba więziennego, polany łzami męczennika, wyszedł on z cytadeli, święty jest sobą i uświęcony boleścią; na ten ci krzyż przysięgamy, że nie ma w nas fałszu...
Maciéj już się prawie zawstydzał swego niedowiarstwa.
— Mówcie, każcie, a co człek podoła to się zrobi, ale Bóg widzi, jeżeli możecie to mnie przez dobrych ludzi poratujcie, żebym naprzód głowę odzyskał, bo mnie bieda oszołomiła że sam z sobą rady dać nie umiem i na nic się wam nie przydam, póki mnie to moje nieszczęście jeść będzie, głupim od bolu.
— Na wszystko się poradzi panie Macieju, ale trzeba i z tém ostrożnie, bo jak cię szpiegi w lepszéj skórze zobaczą, wszystko przepadnie. A my od ciebie także trudnych rzeczy wymagać będziemy.
— Bądź spokojny, dodał drugi, jutro pójdziesz do Dobroczynności po pożyczkę.
— Chodziłem na próżno kilka razy, któż za mnie zechce zaręczyć?
— Znajdzie się tam dwóch obywateli jutro co porękę za ciebie złożą, ale choć ci lżéj będzie, stękaj tak i zawsze, bo nam tak potrzeba.
— Za trzy dni, dodał blondyn, pójdziesz na Bednarską ulicę, znajdziesz tam porucznika, trzeba się jeszcze nawzdragać, ale w końcu musisz przyjąć co on ci ofiaruje...