Strona:PL Szpieg.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trącił w ramię i rzeki z cicha, nieznanym mu głosem. —
— Chodźcie za mną!
— Dokąd? po co?
— A no! to się zaraz dowiecie, ale chodźcie bo sprawa ważna i o waszą skórę idzie. —
— Dalibyście mi pokój, ja was nie znam.
— Ale ja znam ciebie, rzekł nieznajomy, chwytając go za rękę. — Jesteś Maciéj Kuźma, majster stolarski, niedawnoś się wyzwolił, ręką ci nie idzie. Masz żonę chorą, troje małych dzieci, kilka set złotych długu, na drzewo ani grosza, ani czeladzi czém opłacić; chodzisz jak struty, złe ci myśli po głowie wędrują, a źli ludzie kusiciele gotowi z tego korzystać.
Maciéj słysząc to wszystko, prawie osłupiał ale mu na myśl przyszło, że to może dalszy ciąg rozmowy z porucznikiem, że to próba tylko. Już mu téż sama ta myśl szpiegostwa piersi paliła.
— Słuchaj, rzekł popychając zatrzymującego człowieka: idź ty odemnie precz szatanie jakiś, a nie, to ci głowę rozwalę.
Nieznajomy zaczął się śmiać. —
— Cóż to, ty mnie bierzesz za jakiego towarzysza porucznika? czy co? Domyślam się co on tobie raił, ale ci przysięgam na ten potrzaskany krzyż, co go Moskale znieważyli, że to całkiem inna sprawa! Możesz ze mną iść bezpiecznie, sumienia ci nie zamącim. Właśnie żem widział i domyślam się co odpowiedziałeś porucznikowi, dla tego cię z sobą chcę prowadzić.
— Przysięgnij jeszcze raz!
— Na co chcesz?